Męczennik z Bydgoszczy. Zginął od kuli podczas Mszy
Opłatek przy ul. Łąkowej 12 w Poznaniu (od lewej ks. Franciszek Dymarski, ks. Stanisław Streich, ks. Stefan Kaczorowski) / www.ksiadz-streich.org
– Dużo się modlę, aby Bóg pozwolił mi dokonać jakiegoś czynu heroicznego, bym mógł zasłużyć na świętość – mówił w 1937 r. ks. Stanisław Streich. Niedługo potem został zastrzelony w swoim kościele parafialnym. Dziś jest kandydatem na ołtarze.
Inne z kategorii
Noc Walki o Boże Błogosławieństwo dla Polski w Dolinie Śmierci [ZAPOWIEDŹ]
Co dalej z Medjugorje? Czy tego oczekiwali wierni? [WIDEO]
Ksiądz Stanisław Streich urodził się 27 sierpnia 1902 roku w Bydgoszczy. Był pierwszym z trzech synów Franciszka i Władysławy z domu Birzyńskiej. Jego rodzice wychowali się w rodzinach katolickich i patriotycznych. Ojciec był urzędnikiem zakładu ubezpieczeń. Kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa na pl. Piastowskim jeszcze wtedy nie istniał, a kamienica przy ul. Pomorskiej 53, przy której Streichowie mieszkali, należała do parafii farnej. Ochrzczono go więc w kościele farnym, dzisiejszej katedrze, trzy dni po urodzeniu. Na chrzcie otrzymał imię św. Stanisława Kostki. Później rodzina przeprowadziła się do mieszkania przy ul. Chrobrego 12.
W Bydgoszczy Stanisław skończył szkołę powszechną. Następnie podjął naukę w ośmioletnim gimnazjum humanistycznym, jeszcze niemieckim, a po jej zakończeniu, w polskiej już szkole, w 1920 roku zdał maturę. Rozpoznał w sobie powołanie do kapłaństwa i rozpoczął studia w Wyższym Seminarium Duchownym i Gnieźnie i w Poznaniu (seminaria te były wówczas połączone, część studiów odbywała się w jednym, część w drugim z tych miast). Święceń kapłańskich udzielił mu kardynał Edmund Dalbor 6 czerwca 1925 roku. Mszę prymicyjną odprawił w wybudowanym już kościele Najświętszego Serca Jezusowego na pl. Piastowskim, gdzie proboszczem był wówczas ks. Narcyz Putz, dziś błogosławiony. Co ciekawe, ten kapłan też później przeszedł męczeńską drogę.
Miał trudnych parafian
W wieku 31. lat ks. Stanisław został proboszczem w Żabikowie. Do tej parafii należała wówczas miejscowość Luboń. To była trudna placówka, a ponadto czasy głębokiego kryzysu gospodarczego. Luboń był miejscowością przemysłową. W fabrykach ograniczono produkcję i zwalniano pracowników. W rzeszach bezrobotnych agitacja komunistyczna (a także agitacja sekt religijnych) znajdowała podatny grunt.
Proboszcz próbował, ile mógł, z użebranych pieniędzy, zaradzić biedzie swoich parafian. Było to dla niego ciężkie doświadczenie, które znosił bez skargi, gorliwie pracując. Mieszkańcy Lubonia domagali się też własnego kościoła i własnej parafii. W tamtych warunkach było to zadanie niezwykle trudne. Ksiądz Streich uzyskał jednak na to zgodę władzy duchownej. Poruszył niebo i ziemię, aby kościół parafianom wybudować. Zjednał do tego wielu ludzi. Otrzymał pomoc od przemysłowców i starostwa poznańskiego. Na pewno nie bez znaczenia była jego popularność w Poznaniu i osobiste więzi. Zebrał znaczne fundusze, nawet od protestantów. Wzniósł lewą nawę kościoła, urządzając ją jako prowizoryczną kaplicę. Wtedy erygowano samodzielną parafię lubońską, a ks. Streich został jej administratorem.
Zorganizował duszpasterstwo parafialne. Zakładał katolickie organizacje. Oczywiście cały czas nie zapominał o biednych. W parafii lubońskiej pomoc dla ubogich zinstytucjonalizował przy pomocy Caritas.
Wybijanie szyb i pogróżki
Napięcie społeczne jednak rosło, propaganda komunistyczna nie próżnowała. Przez cały 1937 rok ks. Streich otrzymywał sporo anonimowych listów, w których obelżywymi słowami zapowiadano jego rychłą śmierć. W kwietniu tego roku włamano się do kościoła i uszkodzono tabernakulum. W sierpniu został napadnięty stróż pilnujący kościoła. W październiku nieznani sprawcy obrzucili księdza kamieniami.
Tymczasem świątynia była coraz bliższa ukończenia. Konsekracja kościoła miała odbyć się 15 maja 1938 roku. Ksiądz Wojciech Mueller w swojej książce przytacza ciekawe wspomnienie z tego okresu. Na jednej z katechez ks. Streich tłumaczył dzieciom, że najłatwiej dojdą do świętości biedni i niepełnosprawni, którzy przyjmują ze spokojem przeciwności losu. Następnymi będą dzieci i ludzie dobro czyniący. Najtrudniej będzie zasłużyć na świętość osobom duchownym, ponieważ one, czyniąc dobro, wypełniają tylko swój obowiązek. Zasługą dla nich byłby czyn heroiczny, prześladowanie albo śmierć za wiarę. W obecnym czasie jest to jednak raczej niemożliwe. Dużo się modlę, aby Bóg pozwolił mi dokonać jakiegoś czynu heroicznego, bym mógł zasłużyć na świętość – mówił (por. ks. W. Mueller, „Błogosławiona krew”, 109-110).
20 lutego 1938 Wawrzyniec Nowak miał podejść do konfesjonału i – bez przeżegnania się i przyklęknięcia – pochylił się do kratek i bardzo krótko coś księdzu powiedział. Świadkowie zdarzenia wspominają zmienionego i przygnębionego ks. Streicha po tym zdarzeniu. Wnioskowano stąd, że właśnie wtedy dowiedział się on o „wyroku”, jaki nań wydano.
W kościele padły strzały
27 lutego 1938 roku rano zasiadł jak zwykle w konfesjonale, aby słuchać spowiedzi, a potem rozpoczął Mszę świętą dla dzieci. Zdjął ornat (w dawnej liturgii kapłan na czas kazania zdejmował tę szatę) i skierował się ku ambonie, aby przeczytać ewangelię i wygłosić kazanie. Jak czytamy w jego biografii, przyciskając lewą ręką do piersi ewangeliarz, prawą ręką dotykał główek dzieci, prosząc o przejście. Nagle na jego drodze pojawił się człowiek, siedzący wcześniej na stopniach ambony. Dwukrotnie strzelił do kapłana z rewolweru. Jedna z kul trafiła księdza w twarz, druga utkwiła w księdze Ewangeliarza. Pierwszy strzał okazał się śmiertelny, ale morderca dla pewności oddał dwa kolejne strzały w plecy księdza.
Według relacji sądowej Franciszka Krawczyńskiego, kościelnego, który był świadkiem zdarzenia, zabójca wbiegł na ambonę z okrzykiem: „Niech żyje komunizm!” oraz „Wynoście się z kościoła, to za waszą wolność!” To właśnie ten kościelny, słysząc strzały, wybiegł z zakrystii i rzucił się na zamachowca, chwytając go za rękę uzbrojoną w pistolet. W czasie szamotaniny padły kolejne strzały. Krawczyński został ranny w prawą skroń i lewy bark, pociski zraniły również dwie inne osoby, w tym dwunastoletniego chłopca. Morderca próbował uciec, ale zatrzymało go i rozbroiło trzech mężczyzn. Został oddany w ręce policji i przewieziony do Poznania.
„Wschodnia nienawiść do Boga”
Na pogrzeb przybyło około 20 tys. osób. Przewodniczył mu biskup Walenty Dymek. Kazanie wygłosił ks. Stefan Kaczorowski. Już wtedy mówił: „Nie uprzedzając opinii Kościoła św., jesteśmy wszyscy w sercach naszych głęboko przeświadczeni, że śmierć twoja była naprawdę męczeńską!”. Wspomniał o kanonizacji kapłana-męczennika bł. Andrzeja Boboli, która miała odbyć się kilka tygodni później. „Wszak ta sama wschodnia nienawiść do Boga, która jego pozbawiła życia, podniosła także rękę na Ciebie!” – mówił dalej kaznodzieja.
Mordercą okazał się mieszkaniec Lubonia, Wawrzyniec Nowak. W czasie pierwszej wojny światowej dostał się on do niewoli rosyjskiej. Po powrocie do Polski działał w Polskiej Partii Socjalistycznej – Lewica, będącej legalną osłoną dla działalności komunistycznej, która była formalnie zabroniona. Był pięciokrotnie karany.
Istnieją niejasne podejrzenia, że mord mógł mieć związek z czystkami Stalina. Być może był inspirowany przez Sowietów, by wzburzyć polskie społeczeństwo. Są to jednak spekulacje, których trudno dowieść.
Nowak został skazany 21 marca 1938 roku przez sąd okręgowy w Poznaniu na karę śmierci. Do publicznej wiadomości podano, że wyrok wykonano. Akta dotyczące tej sprawy zniknęły. Istnieją pogłoski, że Nowak uniknął kary, ponieważ został wymieniony na dwóch kapłanów więzionych przez Sowietów, nie sposób jednak ich zweryfikować.
Opracowano na podstawie: „Bydgoskiego słownika biograficznego”, kazania abpa Gądeckiego z okazjirozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego 5 listopada 2017 r. w Luboniu, kazania ks. Wojciecha Muellera wygłoszonego 22 kwietnia 2018 r. w Bydgoszczy w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bydgoszczy oraz materiałów serwisu www.ksiadz-streich.org. Z serwisu pochodzą wszystkie zdjęcia zamieszczone w artykule.