Biegunka reform niszczy szkołę [OPINIA]
– Potrzebna nam taka polityka w sprawie edukacji, która odejdzie od technokratycznej koncepcji szkoły i wykształci mądre społeczeństwo oraz świadomych obywateli – pisze Michał Jędryka, redaktor naczelny „Tygodnika Bydgoskiego”.
Inne z kategorii
„Chodźcie i spór ze mną wiedźcie” [OPINIA]
Michał Jędryka
redaktor naczelny
„Tygodnika Bydgoskiego"
Po dwóch latach rządów Prawa i Sprawiedliwości w Polsce mieliśmy nowe otwarcie. Nowy premier, nowe exposé. Rząd też teoretycznie – nowy, bo wynika to z systemu prawnego, choć de facto – stary. Jednakże na styczeń zapowiadane są „głębokie zmiany”. Zatem wypada i należy dokonywać podsumowań i ocen, a także formułować oczekiwania i prognozy.
To, co mnie w polityce państwa niezmiennie interesuje, to system oświaty, zwany od kilkudziesięciu lat edukacją. Mateusz Morawiecki w swoim exposé wspomniał, że poprzedni rząd zdecydował się na reformę systemu edukacji, gdyż był on krytycznie oceniany. Można dyskutować, czy „krytyczna ocena” jest właściwym określeniem wobec tego, co się rzeczywiście z polską oświatą stało. W moim głębokim przekonaniu lepszym słowem jest „katastrofa”.
Potrzebna nam jest nie tyle reforma, ile jakaś „kontrreforma”, bo właśnie biegunka reform od dziesięcioleci niszczy polską szkołę. Reformy te zaczęły się od nieszczęsnej koncepcji prof. Zofii Krygowskiej w latach 60., o której pisałem w „Tygodniku”. Po roku 1989 niestety nie powrócono do dobrych przedwojennych wzorów. Przeciwnie, zachłyśnięto się tą „nowoczesnością”, która we wspomnianej reformie zepsuła szkołę. W 1992 r. sformułowano tak zwaną podstawę programową. Sam pomysł był kolejnym krokiem ku katastrofie, bo nauczyciele, zamiast uczniów kształcić (a kształcić znaczy uczynić mądrzejszym, wspomagać naturalny rozwój, rozwijać tkwiące w młodym człowieku intelektualne możliwości), zaczęli „realizować program”.
Podstawa programowa dobrych rezultatów nie przyniosła, bo przynieść nie mogła. Wymyślono więc, w kolejnym etapie (1998), że trzeba leniwych nauczycieli i uczniów kontrolować. Zaczęto tworzyć system „pomiaru edukacyjnego”, „ewaluacji”, a przede wszystkim utworzono Centralną Komisję Egzaminacyjną, która zaczęła kontrolować za pomocą zewnętrznych testów wyniki kształcenia. Skutek był taki, jak w pewnym genialnym dowcipie rysunkowym, na którym widać pracodawcę prowadzącego rozmowę z absolwentem poszukującym pracy. – Co pan umie? – pyta pracodawca. – Testy. Umiem rozwiązywać testy – pada rezolutna odpowiedź.
Jak wyjść z tej zapaści, z tego zaklętego kręgu? Myślę, że potrzeba odwagi do przeprowadzenia kontrreformy, czyli powrotu do rozwiązań sprawdzonych przez wiele pokoleń. Musimy odejść od mitu, że szkoły wykształcą fachowców. Owszem, fachowcy są potrzebni, ale do tego potrzeba szkolnictwa zawodowego, najpierw jednak potrzebni nam są mądrzy, ogólnie wykształceni ludzie, którzy przyjdą na przykład na politechniki albo choćby do szkół zawodowych, a potem do zakładów pracy, by tam stać się fachowcami.
Pierwszy krok w takiej kontrreformie został zrobiony. Wycofano szkodliwy pomysł Katarzyny Hall obniżenia wieku szkolnego, co skutkowałoby po prostu zrabowaniem dzieciństwa. Zlikwidowano też gimnazja, które się nie sprawdziły, bo też nie miały nic – poza nazwą – wspólnego z gimnazjami przedwojennymi. Dobrze, że tak się stało, ale potrzebne są kroki dalsze.
W moim przekonaniu są na to szanse. Trzeba jednak odejść od wiary w „magię” liczb jako narzędzia pomiaru jakości i efektów kształcenia. Następnie – odbudować relację między nauczycielem a uczniem, na dawnej i sprawdzonej zasadzie mistrz – uczeń. Wymaga to mozolnej odbudowy autorytetów w całym społeczeństwie.
Szkoła jako instytucja należy do cywilizacji łacińskiej. W tej cywilizacji powstała i w niej ma swoją rację bytu. Jeśli zostanie odcięta od korzeni, po prostu uschnie, dlatego potrzebna nam jest taka polityka państwa w sprawie edukacji, która zadeklaruje radykalny zwrot i powrót do korzeni, która odejdzie od technokratycznej koncepcji szkoły i powróci do założeń klasycznej edukacji, która wykształci mądre społeczeństwo, prawdziwych, świadomych obywateli, a nie tylko fachowców, będących trybikami w maszynie nie wiadomo przez kogo zaprojektowanej.
Takie mam oczekiwania wobec nowego rządu.