Podziwiam, ale nie zazdroszczę
Rafał Blechacz kilka dni temu wydał kolejną płytę, tym razem z utworami Jana Sebastiana Bacha. Przyznaję – śledzę karierę tego genialnego artysty, który po zwycięstwie w Konkursie Chopinowskim w 2005 r. uznawany jest za jednego z największych pianistów na świecie. Nagrywa płytę za płytą, koncertuje na całym świecie i zdobywa największe nagrody, a nawiązanie z nim kontaktu wydaje się łatwiejsze zagranicą niż w Polsce.
Inne z kategorii
Nowy Rok to Tysiąclecie Polskiej Korony [MAKSYMILIAN POWĘSKI]
Magdlena Gill
zastępca redaktora naczelnego
Tygodnika Bydgoskiego
Przyznaję – śledzę karierę tego genialnego artysty, który po zwycięstwie w Konkursie Chopinowskim w 2005 r. uznawany jest za jednego z największych pianistów na świecie. Nagrywa płytę za płytą, koncertuje na całym świecie i zdobywa największe nagrody, a nawiązanie z nim kontaktu wydaje się łatwiejsze zagranicą niż w Polsce.
Karierę Rafała Blechacza śledzę nie tylko dlatego, że dane mi było opisywać jego sukcesy od czasu, gdy skończył 12 lat. Również dlatego, że z własnego doświadczenia wiem, jak trudna była i – pewnie nadal jest – droga, którą wybrał.
Publiczność widzi i słucha Wielkiego Pianisty, który swoimi interpretacjami wprowadza ją w inny, piękniejszy świat. Codzienność muzyka nie ma jednak nic wspólnego z tym, czego doświadcza się na sali koncertowej. Każdy dzień oznacza żmudne ćwiczenia, które zaczynają się już we wczesnym dzieciństwie i nigdy nie kończą.
Dziecko, dla którego rodzice wybierają szkołę muzyczną, muszą zdawać sobie z tego sprawę. Instrument traktowany poważnie nie pozwala na chwile wytchnienia – nie ma dni wolnych od ćwiczeń czy wyjazdów na weekendy. Są trwające godzinami żmudne wprawki, gamy i inne ćwiczenia, które jeszcze w dorosłym życiu – komuś, kto niekoniecznie był szczęśliwy, grając – śnią się po nocach.
Droga ta ma też oczywiście wiele plusów, wykształca cechy, które przydają się potem w życiu – cierpliwość, wytrwałość, systematyczność, umiejętność skupienia i wyłączenia się z tego, co dzieje się dookoła. Dziecko jednak tych plusów nie widzi i męczy się, zwłaszcza jeśli nie ma talentu albo powołania do grania. Będzie pracować ponad siły, stawać na głowie, a i tak ciągle będzie czuło się gorsze od tych, którym instrument jest przeznaczony.
Dla tych drugich bowiem żmudna praca nie jest problemem. Uwielbiają grać, a ćwiczenia są drogą do celu, a nie katorgą. Rafał Blechacz do takich należał. Bardzo ciężko pracował i zawsze marzył tylko o graniu. W dodatku miał wspaniałych nauczycieli, którzy zauważyli, że trafił im się diament i nie pozwolili go zmarnować. W efekcie dziś słuchacze mogą cieszyć się jego wspaniałą grą.
A moje skrzypce – na szczęście – leżą gdzieś na półce. Odkurzam je czasem, najwyżej raz w roku, przed Wigilią. I z ręką na sercu – ani trochę nie jest mi żal, że na nich nie gram.
Magdalena Gill