Historia Dzisiaj 12:00 | Redaktor
Bratankowie na pomoc – węgierskie wsparcie dla Polski w wojnie 1920 roku

Transport z węgierską amunicją dociera do stacji Skierniewice w sierpniu 1920 roku. Dzięki tej pomocy Wojsko Polskie mogło stawić czoła Armii Czerwonej. Fot. NAC podczas decydujących walk.

Sierpień 1920 roku. Wojna polsko-bolszewicka wchodzi w decydującą fazę – Armia Czerwona zbliża się do Warszawy. W stolicy nerwowe przygotowania do obrony, ale zapasy amunicji są niemal na wyczerpaniu. Według raportu generała Kazimierza Sosnkowskiego przedstawionego Radzie Obrony Państwa amunicji miało zabraknąć najpóźniej 14 sierpnia 1920

W tym krytycznym momencie na stację kolejową w Skierniewicach wjeżdża pociąg z Budapesztu. Skład liczy 80 wagonów i wiezie broń oraz 21–22 miliony nabojów karabinowych. Ładunek zostaje natychmiast rozładowany i wysłany na front, gdzie właśnie toczą się walki o Warszawę. Pomoc węgierskich „bratanków” – jak od wieków Polacy nazywają swoich madziarskich przyjaciół – nadchodzi dosłownie w ostatniej chwili i okazuje się bezcenna dla obrony niepodległości.

Tylko Węgrzy rozumieli zagrożenie

Odrodzona w 1918 roku Polska szybko musiała zmierzyć się z najazdem bolszewickim, jednak na Zachodzie brakowało zrozumienia dla jej położenia. Brytyjscy politycy próbowali układać się z bolszewikami, przez co chłodno traktowali polskie prośby o wsparcie. Nawet Francja, choć początkowo sprzedawała Polsce broń, nie zdołała jej dostarczyć – transporty utknęły po drodze, gdyż Czechosłowacja odmówiła przepuszczenia zaopatrzenia przez swoje terytorium, licząc na poprawę relacji z Rosją Sowiecką.

W przełomowych dniach lata 1920 roku Polska została praktycznie osamotniona na arenie międzynarodowej. Jak ujął to potem gen. Tadeusz Rozwadowski, szef sztabu w Bitwie Warszawskiej: „Wszyscy zostawili Polskę samą sobie – poza jedynymi Węgrami”. Węgry należały do nielicznych państw, które doskonale rozumiały realność bolszewickiego zagrożenia. Same doświadczyły komunizmu tuż po I wojnie światowej, gdy na Węgrzech przez 133 dni istniała Węgierska Republika Rad Béli Kuna, wprowadzając krwawy czerwony terror na wzór Rosji bolszewickiej.

Nic dziwnego, że węgierskie społeczeństwo i elity polityczne były wyczulone na niebezpieczeństwo ze Wschodu. Oprócz tego istniał między naszymi narodami szczególny sentyment – od wieków mówiono „Polak, Węgier – dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki”, podkreślając historyczną przyjaźń w boju i przy biesiadzie. Gdy w 1920 roku ważyły się losy Polski (a być może i całej Europy), sympatia ta nabrała realnego wymiaru. W chrześcijańsko-narodowym czasopiśmie Nowe Pokolenie pisano wówczas proroczo: „Nie wiemy, co uczyni Koalicja, my musimy być gotowi, aby stanąć po stronie Polski. Los Polski jest naszym losem”.

Rozumieli to również politycy węgierscy. Rząd premiera Pála Telekiego i regenta admirała Miklósa Horthyego był zdecydowanie antykomunistyczny i przychylny Polsce. Już na początku 1919 roku Węgry zaczęły potajemnie wspierać polskie wysiłki zbrojne. Z inicjatywy działaczy polonijnych w Budapeszcie wysłano do Polski pierwsze transporty amunicji ze składów w Koszycach. W styczniu 1919 dotarła do Budapesztu polska misja rządowa, której efektem był zakup 10 tysięcy karabinów oraz znacznych ilości amunicji.

Węgrzy dostarczyli wtedy m.in. 20 milionów nabojów karabinowych i 20 tysięcy pocisków artyleryjskich, a w zamian otrzymywali od Polski towar niezwykle cenny w zrujnowanej wojną Europie – węgiel ze Śląska i Galicji. Transakcję określano hasłem „Broń za węgiel”, gdyż jeden wagon broni Węgrzy wymieniali na dziewięć wagonów polskiego węgla. Pierwsze pociągi z pomocą dotarły do Polski wiosną 1919 roku, jednak dalsze dostawy wstrzymały się na kilka miesięcy z powodu chaosu politycznego na Węgrzech (przejściowe rządy komunistów i okupacja rumuńska).

Gdy tylko sytuacja się ustabilizowała, w 1920 r. Węgrzy wznowili wysiłki na rzecz wsparcia Polski – tym razem na jeszcze większą skalę.

Amunicja z Budapesztu ratuje Warszawę

Latem 1920 Wojsko Polskie cofało się pod naporem Armii Czerwonej, ponosząc ciężkie straty w ludziach i sprzęcie. Sytuacja zaopatrzeniowa stawała się dramatyczna – na przełomie lipca i sierpnia na jeden polski karabin przypadało średnio tylko siedem nabojów. W tej krytycznej chwili rząd w Budapeszcie zdecydował o niesieniu pomocy, mimo że w Europie narastała atmosfera niechęci do wysyłania Polsce jakichkolwiek transportów wojskowych (międzynarodówka związków zawodowych ogłosiła nawet bojkot dostaw do Polski). Minister wojny Węgier gen. István Sréter już 8 lipca 1920 r. nakazał przekazać Polsce całe rezerwy amunicji armii węgierskiej. Jednocześnie wydał polecenie przemysłowi zbrojeniowemu (na czele z wielką fabryką Manfréda Weissa na wyspie Csepel pod Budapesztem), by przez dwa tygodnie produkował wyłącznie na potrzeby Polski.

Plan ten zatwierdził premier Teleki. W ten sposób Węgrzy oddawali własne skromne zapasy i mobilizowali resztki swoich sił przemysłowych – wszystko po to, by zdążyć z pomocą przed decydującą bitwą. Kluczowy transport wyruszył z Budapesztu pod koniec lipca 1920. Węgrzy zadbali, by droga była jak najszybsza: skład jechał okrężną trasą przez sprzyjającą Polsce Rumunię (gdyż Czechosłowacja odmówiła tranzytu), a wszystkie formalności celne załatwiono zawczasu, by pociąg nie tracił czasu na granicy. Co więcej, Polacy dostarczali Węgrom własny węgiel na lokomotywy i do fabryk amunicji, by nic nie spowolniło produkcji i transportu

12 sierpnia pociąg wyładowany bronią przybył do Skierniewic, a wraz z nim około 22 miliony nabojów karabinowych. Amunicja ta od razu trafiła do walczących oddziałów nad Wisłą i Niemnem, przesądzając o tym, że polscy obrońcy mogli skutecznie odeprzeć bolszewików. Bitwa Warszawska została wygrana przez Polaków, a historycy podkreślają, że węgierskie naboje znacząco się do tego przyczyniły.

Węgierska pomoc miała też wymiar jakościowy – dostarczano przede wszystkim amunicję pasującą do austriackich karabinów Mannlicher, których wiele znajdowało się na wyposażeniu Wojska Polskiego (zdobytych w trakcie rozbrajania armii zaborczych i od Mackensena). Trzeba podkreślić, że Polacy zapłacili Węgrom głównie węglem – milion sztuk amunicji otrzymaliśmy jednak za darmo. Skala węgierskiego wsparcia logistycznego była imponująca. Gdyby ustawić jeden na drugim wszystkie pociski dostarczone w samym tylko transporcie z 12 sierpnia, powstałaby kolumna o wysokości czterokrotnie większej niż odległość z Ziemi do Księżyca!

Przesyłki z Csepelu nie zakończyły się zresztą na Bitwie Warszawskiej – kolejne pociągi z pomocą wojskową docierały do Polski aż do zawarcia pokoju z bolszewikami w 1921 r. W sumie w latach 1918–1921 Węgry przekazały Polsce ogromne ilości wyposażenia wojskowego. Obejmowało to m.in.:

  • ok. 100 milionów sztuk amunicji strzeleckiej (nabojów karabinowych)
  • 20 tysięcy karabinów systemu Mannlicher i Mauser własnej produkcji
  • znaczącą liczbę pocisków artyleryjskich różnych kalibrów
  • sprzęt pomocniczy: 440 kuchni polowych i 80 piekarni polowych (do wypieku chleba dla wojska)
  • dziesiątki milionów zapalników, magazynków oraz miliony części zamiennych do broni i innego sprzętu.

Taki zastrzyk uzbrojenia i amunicji z Budapesztu wydatnie wsparł polski wysiłek wojenny w 1920 roku. Można śmiało powiedzieć, że nad Wisłą uratowano wówczas nie tylko polską niepodległość, ale i młodą węgierską demokrację – zwycięstwo bolszewików mogłoby bowiem oznaczać rychły powrót komunistycznej dyktatury na Węgrzech.

Niedoszła odsiecz kawalerii

Węgierskie zaangażowanie nie ograniczało się wyłącznie do dostaw uzbrojenia. Latem 1920 pojawił się także pomysł bezpośredniej interwencji militarnej u boku Polski. 10 lipca 1920 polskie władze zwróciły się do Budapesztu z prośbą o przysłanie 20–30 tysięcy żołnierzy kawalerii – madziarskich huzarów, którzy wsparliby obronę przed Armią Czerwoną. Regent Horthy rozważał tę „odsiecz zbrojną” i nawet zasugerował utworzenie węgierskiego korpusu kawalerii dla Polski. Węgrzy zaczęli po cichu organizować oddziały – udało się zgromadzić i wyposażyć nawet około 80 tysięcy ochotników gotowych do marszu. Niestety, plany te szybko napotkały na przeszkody natury międzynarodowej. Zgodnie z narzuconym kilka tygodni wcześniej traktatem z Trianon (czerwiec 1920) armia węgierska była drastycznie ograniczona liczebnie i sprzętowo, więc formalnie Węgry nie mogły wysłać dużego kontyngentu bez zgody państw Ententy.

Co więcej, takie wojsko musiałoby dotrzeć do Polski przez terytorium Czechosłowacji lub Rumunii. Rząd w Pradze kategorycznie odmówił przepuszczenia węgierskich oddziałów przez swoje ziemie. Horthy uzależniał też udział kawalerii od możliwości uzbrojenia jej we Włoszech, co okazało się nierealne. W rezultacie węgierski korpus ekspedycyjny pozostał tylko w sferze planów – do Warszawy dotarła jedynie broń, ale już nie żołnierze z bratniego kraju. Pomimo to niektórzy Węgrzy walczyli u boku Polaków jako ochotnicy. Kilkuset Madziarów służyło w formacjach Wojska Polskiego, zwłaszcza w jednostkach sformowanych na bazie armii austro-węgierskiej. W polskich szeregach bił się m.in. porucznik Emánuel Korompay, który później jako jeden z dwóch węgierskich oficerów zginął w Katyniu razem z polskimi towarzyszami broni. 

Te osobiste losy przypieczętowały braterstwo krwi Polaków i Węgrów na polach bitew 1920 roku.

Wdzięczność i pamięć

Polacy doskonale zdawali sobie sprawę, komu zawdzięczają tak potrzebne wsparcie w godzinie próby. Już po wygranej Bitwie Warszawskiej Naczelnik Państwa Józef Piłsudski skierował do regenta Horthyego specjalny list z podziękowaniami za okazaną pomoc. Premier Wincenty Witos również publicznie chwalił postawę Węgrów. Najdobitniej ujął to jednak wspomniany wcześniej gen. Rozwadowski. W rozmowie z węgierskim attaché wojskowym płk. Józsefem Takách-Tolváyem Rozwadowski wypowiedział słowa, które przeszły do historii polsko-węgierskiej przyjaźni: „Zapamiętaj sobie, że my nigdy nie zapomnimy Węgrom tego szlachetnego zamiaru, z jakim chcieli służyć nam szczerą pomocą w najcięższych dla nas chwilach. […] Może przyjść czas, kiedy się wam zrewanżujemy. […] Byliście jedynym narodem, który naprawdę chciał nam pomóc”.

Tej wdzięczności Polacy dotrzymali. Przy najbliższej okazji – we wrześniu 1939 roku – Węgry odmówiły Hitlerowi zgody na przemarsz wojsk niemieckich przez terytorium swojego kraju, czym spłaciły dług honorowy wobec II Rzeczypospolitej. W kolejnych dekadach pamięć o 1920 roku przetrwała mimo burzliwej historii. W 2011 roku, w przededniu 90. rocznicy zawarcia pokoju ryskiego, w Warszawie odsłonięto dwujęzyczną tablicę ku czci narodu węgierskiego, który okazał Rzeczypospolitej Polskiej przyjaźń i pomoc w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Podobne tablice pamiątkowe znajdują się dziś w Budapeszcie (na Csepelu) oraz w Skierniewicach – miejscu, gdzie sto lat wcześniej zatrzymał się pociąg pełen amunicji, ratując Polsce wolność.

Polsko-węgierska solidarność w 1920 roku to jeden z najpiękniejszych rozdziałów historii obu narodów. Ta fascynująca opowieść o bratniej pomocy w obliczu śmiertelnego zagrożenia przypomina, jak ważne są więzi przyjaźni i wzajemnego zrozumienia między narodami. Dzięki nim w godzinie próby można dokonać rzeczy pozornie niemożliwych – jak ocalenie niepodległości i odwrócenie biegu dziejów Europy. Polacy i Węgrzy udowodnili to w roku 1920, a pamięć o tamtych wydarzeniach do dziś budzi wzruszenie i szacunek.

Źródła: Materiały Polskiego Radia, Archiwum Akt Nowych, opracowanie Endre L. Vargi „Węgrzy Polakom 1918–1921”, portal Historia i Tradycja Policji. Opr. MJ.

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor
-->