Międzynarodówka burmistrzów?
Rozpoczęty bunt samorządowców wpisuje się bowiem w pewną międzynarodową ideologię. Jej twórcą jest amerykański politolog Benjamin Barber – pisze redaktor naczelny „Tygodnika”.
Inne z kategorii
Nowy Rok to Tysiąclecie Polskiej Korony [MAKSYMILIAN POWĘSKI]
Michał Jędryka
Redaktor Naczelny
"Tygodnika Bydgoskiego"
Pomysł „dwukadencyjności”, który powstał w otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego, jest z pewnością sposobem na poradzenie sobie z rosnącym znaczeniem samorządowców. Chodzi przy tym nie tylko o prezydentów wielkich miast, takich jak Warszawa, Wrocław i Kraków, którzy bez trudu wygrywają kolejne wybory powszechne, ale również o burmistrzów i wójtów, których władza w niektórych gminach trwa nieprzerwanie od dziesiątków lat.
Argument Jarosława Kaczyńskiego i polityków PiS-u, że długie rządy tych samych osób prowadzą do powstania klik i utrwalania układów nieformalnych, nie jest pozbawiony znaczenia. Opozycja podnosi, że chodzi tu o większe szanse obsadzenia samorządowych stanowisk działaczami PiS-u. Jest to widoczne gołym okiem, ale trudno tu nawet zarzucać obłudę – wszystkie strony politycznej rozgrywki w Polsce nauczyły się już naginać reguły gry dla osiągnięcia doraźnych celów.
Wydaje mi się jednak, że istnieje inny aspekt tej sprawy, mniej zauważalny. Rozpoczęty bunt samorządowców wpisuje się bowiem w pewną międzynarodową ideologię. Jej twórcą jest amerykański politolog Benjamin Barber. Wskazuje on, że zjawisko urbanizacji zaszło tak daleko, że na całej Ziemi, łącznie już ponad połowa ludności mieszka w miastach. I wyciąga stąd prosty wniosek – to miasta powinny zgodnie z logiką demokracji rządzić światem.
Nie byłoby w tym może nic dziwnego, wszak to dawny grecki model miasta-państwa był protoplastą ustrojów europejskich. Jednak nie ma co się łudzić. Barber nie jest zwolennikiem klasycznej Europy. Jest globalistą. „Nawet jeśli rząd w Warszawie spróbuje wprowadzić najdziksze, najbardziej wsteczne zmiany, to włodarze miast takich jak Gdańsk, Wrocław, Katowice czy Warszawa, które są członkami dynamicznie rozwijającego się Globalnego Parlamentu Burmistrzów, zapewnią przetrwanie wartości postępowych” – mówił Barber w styczniu w wywiadzie dla „Plusa Minusa”.
No to już wiemy, o co chodzi. O wartości postępowe. Arcybiskup Fulton Sheen, kandydat na ołtarze, pisał: „Wielki bożek o nazwie „Postęp” wywyższany jest na ołtarzach mody, a gdy jego rozgorączkowani czciciele pytani są: „Postęp w kierunku czego?”, pada tolerancyjna odpowiedź: „w kierunku jeszcze większego postępu”. Tymczasem zdrowi na umyśle ludzie zastanawiają się, jak może istnieć postęp bez kierunku i jak może istnieć kierunek bez stałego punktu”.
Jak na postępowca przystało, słynny politolog Barber jest przeciwnikiem państw narodowych i wszelkich tradycyjnych wartości. Zatem już wiemy, jak ma wyglądać następne wcielenie światowej rewolucji. Po walce klas i walce płci będzie teraz walka miast.
Michał Jędryka